Cześć. Wieprzak milczał, bo się rozchorował. Boli wszystko, podgarle, łeb, ryjek. nie ma siły ćwiczyć, bo mięśnie też bolą. Noo, czasem i w tej paskudnej istocie na takowe można napotkać. Dobra, ale są też plusy, bo z racji, że nos zatkany to nie czuje smaków. Dzięki temu je o wiele mniej, niż wchłonęłaby normalnie.
W piątek. W piątek rano napiła się kawy z mlekiem i słodzikiem- 40 kcal. Potem przez cały dzień po kilka łyków maślanki truskawkowej. Nie odmmierzała, błąd, bardzo duży. Ale szacuje, że coś koło 350 kcal tego wchłonęła. A potem - UWAGA - nie pomyślelibyście, że świnię na to stać: NIE ZJADŁA ANI JEDNEGO NALEŚNIKA, KTÓRE ROBIŁA, HANDMADE! Nie chwaląc się, ale sama uważa, że robi zajebiste i fchui kaloryczne. Twaróg biały i duuużo dżemu. I nie zjadła. Czyli podsumowanie piątku- świnia przeżyła bez kręcenia ryjem w rytm przeżuwania.
Sobota. No i tu było trochę gorzej. Miała trudną sytuację w domu, nie byo jej na noc, bo musiała pilnować brata (miał mały break w swoim AA). Rano się wkurwiła, a wkurwiona świnia lgnie do koryta zupełnie jak wkurwiona świnia lgnie do koryta. Pół grahamki i już w dupie. Potem zjadła zupę kalafiorową. W takim razie podsumowanie: ok. 700 kcal (zapomniałam, wchłonęła jeszcze lody).
I dzisiaj. To akurat klątwa. Śniadanie- pół kromki z papryką i wędliną- 120 kcal. 2x kawa= 80 kcal. OBIAD: rosół (60 kcal), KLUSKI ŚLĄSKIE (do rzeźnika krótka już droga- 350 kcal), gulasz (350 kcal). Podsuma= 900 kcal.
Od jutra poprawa. Przyjechała już do mieszkaniu na studiach, nie będzie domowych obiadków. Przeprasza, za lakoniczność całego tekstu, ale nie ma weny, idzie grzać sadło pod kołdrą.
(taaaakie kopytka ;<)